TRENING UWAŻNOŚCI. Magiczna pigułka na uspokojenie czy pełen emocji wspólny taniec?
Nie czytaj tego, jeśli oczekujesz ideału. Jeśli liczysz na artykuł o tym, jak uważność zmieniła moje życie, uczyniła mnie spokojną i opanowaną osobą, a zajęcia metodą Eline Snel pozwoliły setkom dzieci pozbyć się niechcianych emocji i być grzecznymi. Rozczarujesz się.
Na jednym ze spotkań dla rodziców i nauczycieli pewna uczestniczka po usłyszeniu definicji mindfulness powiedziała z rozpaczą: „Ależ ja jestem tak niespokojna, nie dam rady zrobić czegoś takiego…”, po czym na jej twarzy pojawiła się nadzieja, gdy usłyszała ode mnie: „To jesteśmy już dwie – ja też od dziecka nie mogę usiedzieć w miejscu”.
Z natury i w wyniku doświadczeń życiowych jestem osobą popędliwą, ruchliwą, zamartwiającą się, nieskorą do dzielenia się swoimi najgłębszymi uczuciami, krytycznie patrzącą na siebie i innych, ukierunkowaną na cel i lubiącą współzawodnictwo, przekonaną, że o mojej wartości świadczy ilość i jakość pracy, którą wykonam. Jakim cudem więc prowadzę zajęcia dla dzieci, nastolatków i ich rodziców/nauczycieli, gdzie siedzimy lub ruszamy się bez absolutnie żadnego celu, obserwujemy doświadczenia bez oceny i z życzliwością, a na dodatek rozwijamy współczucie dla siebie i innych?
Skąd ta cała uważność?
Już na studiach wzięłam udział w pierwszym treningu uważności, lecz nie byłam gorliwą uczennicą. Przekonana o tym, że przecież jestem uważna, oprócz praktyki na zajęciach nie kłopotałam się ćwiczeniami w domu. Po treningu zapomniałam o tym doświadczeniu. Mogłoby się wydawać, że w ogóle z niego nie skorzystałam. Aż do czasu, gdy udałam się w daleką wędrówkę – na piechotę i na rowerze od Atlantyku do Atlantyku: od wyspy Valentia w Irlandii, przez Anglię, Holandię, Belgię, Francję i Hiszpanię do niegdysiejszych trzech końców świata: Cabo da Roca, Finisterry oraz Muxii. Gdy szłam przez upalną hiszpańską Mesetę, zachodziłam w głowę, jak to jest, że na początku podróży, maszerując przez irlandzkie bezdroża bez wystarczającej ilości jedzenia i jedynie z turystycznym hamakiem, byłam dużo spokojniejsza niż pod koniec, na zatłoczonym Szlaku Świętego Jakuba, z albergue w każdej mijanej wiosce.
Te przemyślenia towarzyszyły mi aż do powrotu do Polski, gdzie przypomniałam sobie, że na irlandzkich bezdrożach, wiedziona przez wewnętrzny impuls, codziennie w południe kładłam się, gdziekolwiek byłam, i przez pół godziny patrzyłam, jak po niebie przepływają chmury, dając odpocząć plecom od ciężkiego bagażu. Samotny czas urozmaicałam rozmowami z mijanymi krowami i owcami, starałam się też sprawdzić, czy uda mi się zapamiętać losowo wybrany zakręt tylko dlatego, że dokładnie się przyjrzę wilgotnej od deszczu drodze, kamiennemu murkowi, wsłucham się w rytmiczny dźwięk kamyków chrzęszczących pod podeszwami. Tymczasem na słynnym szlaku tak weszłam w pielgrzymkowy pęd, że nie dawałam sobie wielu okazji do bezczynnych przerw – czas zapełniałam wysiłkiem fizycznym, rozmowami z innymi pielgrzymami, planowaniem kolejnego noclegu oraz trasy. Przyszło mi do głowy, że to irlandzkie patrzenie w chmury czy zwracanie uwagi na, wydawałoby się, nieistotne szczegóły podejrzanie przypomina praktyki z niegdysiejszego treningu uważności.
Przypomniał mi się też wiersz, który zobaczyłam napisany na kamieniu leżącym w okiennicy hiszpańskiego górskiego domu:
With an open heart
and a quiet mind
there are no doors
(Z otwartym sercem / i cichym umysłem / nie ma żadnych drzwi)
Postanowiłam więc zapisać się na kolejny trening, tym razem jednak regularnie ćwiczyć i obserwować, co to zmienia. Zbiegło się to w czasie z rozpoczęciem studiów w Polskim Instytucie Psychoterapii Integratywnej i Systemowej oraz własnej intensywnej psychoterapii.
Na czwartych zajęciach z treningu uważności zauważyłam, że to nie jest tak, jak dotąd mi się wydawało, że gdy siadam na poduszce, to nie mam myśli – po prostu te myśli pędzą z prędkością światła i dopiero po trzech tygodniach codziennej praktyki w końcu je zauważyłam. Tak zaczęłam pracę z uciszaniem umysłu, która trwa do dziś.
Po siedmiu tygodniach zajęć nagle poczułam, jak bardzo mam spięty kark i ramiona – dotychczas w ogóle tego nie zauważałam. Tak zaczął się długi powrót do ciała i rozpoznawania jego potrzeb, który trwa do dziś.
Po ośmiu tygodniach uświadomiłam sobie, ile mam do siebie żalu, że nie jestem taka, jaka chciałabym być. Tak rozpoczęłam otwieranie serca, które trwa do dziś.
Trening się skończył, ale to był dopiero początek drogi. Przez kolejne cztery lata własnej psychoterapii indywidualnej i grupowej, odosobnień medytacyjnych, treningu współczucia, prowadzenia zajęć uważności dla dzieci, nastolatków i dorosłych oraz otwierania się na to, czego uczą mnie bliscy, odkrywałam i nadal odkrywam wszystkie te niechciane części, głęboko ukryte i schowane przede mną i przed światem. Uczę się zauważać, że jestem kimś więcej niż emocjami, myślami i doznaniami z ciała, których doświadczam. Uczę się wciąż zauważać i obejmować życzliwą uwagą to, czego wcześniej się bałam i odrzucałam, bo świat wokół mnie to skrytykował czy odrzucił, gdy byłam za mała, żeby ryzykować utratę relacji na rzecz autentyczności i życia w zgodzie ze sobą.
Fot. Bekah Russom on Unsplash
Jak zostałam staję się trenerem uważności metodą Eline Snel
W międzyczasie pojechałam do Holandii, by odbyć kurs trenerski w Academy for Mindful Teaching z Eline Snel. Od zawsze pracuję z dziećmi – jako nauczycielka angielskiego, a potem psycholog – i miałam okazję przekonać się, jak trudna to jest praca. Gwałtowne i niełatwe zachowania dzieci zmuszają do zetknięcia się z własnymi niechcianymi przeżyciami. Po przeczytaniu Uważności i spokoju żabki stwierdziłam, że to jest to, co pomoże dzieciom, z którymi pracuję. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo też pomoże to mnie samej.
Pamiętam jak dziś swoje zaskoczenie, gdy Eline rozpoczęła kurs trenerski praktyką uważności, a nie teoretycznym wstępem; mój zachwyt, gdy trudne zachowania dzieci porównała do codziennych zachowań dorosłych (a nikomu nie przyjdzie do głowy oskarżać nas o „niegrzeczność”). Pamiętam moje niedowierzanie, gdy Eline opowiadała, jak jedna z trenerek rozpłakała się na zajęciach z dziećmi, gdy grupa nie reagowała na jej prośby o umożliwienie prowadzenia zajęć.
Po ukończeniu kursu, z wielką misją niesienia kaganka uważności dzieciom i ich dorosłym, przybyłam do Wrocławia. Pamiętam swoje postanowienie, że jeszcze więcej poćwiczę tej uważności, żeby pójść spokojną i gotową na pierwsze zajęcia z prowadzonego przeze mnie treningu pilotażowego, we wrocławskiej szkole publicznej, z 25 sześciolatkami i wychowawczynią na pokładzie. Spokojną i gotową. Tak to sobie wyobrażałam.
Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że będę pracować z trudną klasą, bo sama wychowawczyni mnie o tym przed treningiem poinformowała. Z przyzwyczajenia i perfekcjonizmu wyobrażałam sobie jednak, że będę „dobrym trenerem” na idealnie prowadzonej lekcji, podczas której wykonamy z dziećmi i wychowawcą wszystkie ćwiczenia, wzorowo je omówimy i rozejdziemy się z uśmiechem. Czy potrafisz sobie wyobrazić wyraz mojej twarzy, gdy zaczęliśmy zajęcia od rozproszenia, wychowawczyni zawstydzonej klasą, dinozaurów i smoków latających po ciasnym pomieszczeniu zamiast grzecznych, uśmiechniętych dzieci – oraz mojej bezradności i gniewu, że uczestnicy „niszczą” zajęcia? Jeśli jesteś nauczycielem, to pewnie wiesz, o czym piszę. Próbowałam „znaleźć metodę”, aby „zmusić niegrzecznych” do współpracy z grupą. Nic nie działało.
Co przyniosło zmianę? Pokazałam, że jestem człowiekiem, tak samo jak oni: mówiłam szczerze o uczuciach i potrzebach. Zajęło to dużo czasu, był to proces, który trwał przez cały trening i otworzył mi oczy. Zniknęłam „ja” i „oni”. Pojawiliśmy się „my” i połączenie między nami.
Zaczęliśmy od bezradności, gniewu i smutku, a skończyliśmy z radością, satysfakcją i wdzięcznością. Nie obyło się bez większych i mniejszych przygód, ale czułam, że wszyscy skorzystaliśmy z tych spotkań. Dzieci dzieliły się swoimi uczuciami i refleksjami. Wiele wspólnie przeżyliśmy. W ciągu tych ośmiu tygodni z radością obserwowałam, jak dzieci sięgały do swojej wewnętrznej mądrości – obserwowały ciało i umysł, odważnie mówiły o tym, co je martwi, co denerwuje lub uszczęśliwia, dzieliły się swoimi smutkami i marzeniami, słuchały się nawzajem w życzliwości i bliskości. Z radością towarzyszyłam im w tej podróży z uważnością.
Wiesz, co mnie najbardziej rozśmieszyło i otrzeźwiło? Słowa wychowawczyni, które padły na koniec treningu: „Inspirował mnie spokój trenerki, rozmowy z uczniami, które prowadziła”. Pomyślałam: „Spokój?! Jaki spokój? Podczas tych ośmiu tygodni odczuwałam naprawdę wiele odcieni złości, strachu czy bezradności…”. I wtedy sobie uzmysłowiłam, że właśnie to jest jedyny spokój, którego możemy doświadczać: gotowość, by zauważać wszystko, co się pojawia, ale nie dawać się temu ponieść. Gotowość, by mimo trudu pozostać w relacji z ciekawością. Gotowość, by zauważać, że wpadłam w wir własnych czarnych myśli i wracać do tego, co tu i teraz. Odnaleźć spokój w niepokoju.
Zanurkujmy w nasze niedoskonałe człowieczeństwo!
Prowadzę treningi metodą Eline Snel dla dzieci i nastolatków oraz warsztaty dla dorosłych od trzech lat i z każdym rokiem coraz więcej się uczę z tych wspólnych spotkań. To praca, która ma dla mnie głęboki sens, w którą angażuję się całym sercem. Każde dziecko jest nauczycielem, za każdym razem siadamy do praktyk od nowa, każde zajęcia uczą mnie odpuszczania i rozluźniania się w tym, co jest teraz, nawet jeśli jest to szalejące tornado.
„Czy żaba Fred jest zawsze spokojny?”, pytają czasem moi młodzi nauczyciele. I zaraz sami sobie odpowiadają, że Fred czasem się złości, czasem czuje radość, a czasem się boi – może czuć wszystkie uczucia, ale od razu nie reagować.
Najpotężniejszym narzędziem podczas treningu uważności jest trener jako osoba. Dzieci uczą się najwięcej z tego, jak radzę sobie z nieraz trudną sytuacją, z relacji, którą tworzymy. Mówią: „Nigdy nie wiedziałam, że mogę się uspokoić tak szybko, nawet gdy ktoś jest dla mnie niemiły. Po zajęciach, jak jedna dziewczyna krzyknęła, że jestem głupia, zrobiłam tak, jak pani na zajęciach: obserwowałam chwilę oddech, a potem zauważyłam, że złość mi minęła i w sumie to problem tej dziewczyny, a nie mój”. Uczą się na podstawie tego, co mówię między wierszami, dlatego bardzo ważne jest, aby być autentycznym. Dzieci uczą się, obserwując nas, a nie słuchając tego, co mówimy. Dlatego najważniejsze dla mnie w stawaniu się uważnym nauczycielem to stawanie się coraz bardziej sobą. Potrafić być ze sobą w każdym stanie. Tak, by umieć pozostać w każdym doświadczeniu z dzieckiem.
Podczas tego procesu przypominam sobie słowa Eline Snel, które wypowiedziała podczas kursu trenerskiego: „Kiedy znajdziemy się w trudnej sytuacji, zapomnimy o wszystkich metodach i sztuczkach. To, co okazuje się najważniejsze, to nasza praktyka uważności”. Są też często ze mną słowa innej nauczycielki uważności, której spotkanie zawsze mnie porusza do głębi – Annick Nevejan: „Eksploruj zamiast wyjaśniać. Zanurkujmy w nasze niedoskonałe człowieczeństwo!”.
Gotowość do niewiedzy pozwala na bliskość
Gdy decydujemy się pozostać z otwartą uwagą i życzliwością na skraju nieznanego, rodzi się bliskość i wspólnota. A doświadczenie bliskości to coś, czego nam dziś bardzo brakuje. Oddzieleni od siebie lękiem, technologią, „brakiem czasu”– uciekamy przed połączeniem ze sobą i z osobami wokół nas. Spotkania podczas treningów umożliwiają nam wsłuchanie się w siebie. Jak powiedział Mistrz Ogion z książki Ursuli K. Le Guin: „Aby słyszeć, należy milczeć”. Pozwalamy więc sobie na ciszę, a potem na rozmowę i dzielenie się doświadczeniem. Odkrywamy swoją prawdę, mówimy o niej i poznajemy prawdę innych. Wtedy zauważamy, że jesteśmy do siebie podobni i stajemy się sobie bliżsi.
„Potrafię zapanować nad gniewem i lepiej mi się śpi”. „Cieszę się, że było miejsce na moją złość”. „Mniej się kłócę z bratem”. „Nie stresuję się już w szkole”. „Łatwiej mi się zaprzyjaźniać”. Takie słowa padają z ust dzieci po treningach. „Polecam ten trening. Przybliża rodzica z dzieckiem i pomaga wyciszyć emocje”. „Nie mam już pomysłu, że chcę zmienić syna. Lepiej się dogadujemy”. Tak mówią po treningu rodzice.
Kiedy to słyszę, jeszcze bardziej kocham swoją pracę. Czasami podczas zajęć wchodzę w taki stan zachwytu, który zdarza się w cichy słoneczny dzień w górach albo podczas najpiękniejszej improwizacji na koncercie. Doświadczam tego na zajęciach, gdy naprawdę siebie widzimy – w całej niedoskonałości i pięknie. Gdy matka ma łzy w oczach i mówi: „Pierwszy raz kierowałam do samej siebie tak życzliwe słowa. Bardzo tego potrzebowałam”. Gdy pięcioletnia dziewczynka spogląda ze spokojem w zielonych oczach i mówi: „Wróciłam do domu. Zatrzymałam się. Jest mi ciepło i przyjemnie w sercu”. Gdy nastolatek dzieli się: „Po prostu mnie wysłuchał. Nie doradzał, nie pouczał. Tego potrzebowałem”. Gdy chłopiec, który przed chwilą krzyczał do kolegi „ty głupku!”, milknie, zauważa oddech i mówi: „Przepraszam. Nie powinienem był tak do ciebie mówić. Zdenerwowałem się, kiedy mnie uderzyłeś, ale wiem, że też tak się czasem zachowuję. Nie chcę, żebyś mnie więcej bił”, a kolega otwiera oczy w niedowierzaniu i też przeprasza za nieprzemyślane zachowanie. Ten zachwyt pojawia się, gdy pozwolimy sobie na szczerość i prawdziwość. Ciarki w całym ciele, ciepło w sercu, oczy wilgotne ze wzruszenia. Warto ryzykować, żeby tego doświadczać.
Kultura ideału a magia nieidealnych chwil
2020 rok okazał się dla mnie rokiem tańca. Pamiętam, że jako mała dziewczynka uwielbiałam śpiewać i tańczyć – w domu, w parku czy w tramwaju. Dziwnym trafem od czasów szkolnych zaczęłam oceniać siebie bardzo krytycznie i nabyłam przekonanie, że śpiewać nie potrafię, a ciało mam tak sztywne, że nie nadaję się do żadnego tańca.
W tym przekonaniu żyłam 20 lat, aby w tym roku rzucić się w otchłań niewiedzenia. Jak to zwykle bywa, napięcie, lęk, że się nie uda czy kurczowe chwytanie się obsesyjnych myśli nie pomaga działać w pełni naszych możliwości. Uważność i współczucie pomogły mi poradzić sobie z paraliżującym strachem początków i z tzw. umysłem początkującego zanurzyć się w nowy etap zaprzyjaźniania się ze swoim ciałem i umysłem. Dzięki temu coraz częściej mogę doświadczać rozluźnienia, „flow” i sięgać do mądrości ciała.
Ta mądrość pomaga mi lepiej rozumieć spotkania z dziećmi. Żyjemy w kulturze, w której od dziecka uczy się nas, że jeśli jeszcze tylko troszkę mocniej zaciśniemy zęby i zepniemy się w sobie, jeszcze trochę bardziej się postaramy, to dogonimy swój ideał. A wtedy w końcu osiągniemy szczęście. Tak się składa, że rzeczywistość idealna nie jest. Nie ma idealnych rodziców, idealnych nauczycieli ani idealnych dzieci, za to są nieidealni, prawdziwi ludzie. Taniec uświadamia, że chodzi o rozluźnienie się w tej nieidealności i chwile magii. Chwile zachwytu. Chwile połączenia, które trwają moment i nigdy się nie powtórzą.
Trening uważności to taniec. Nieustanna, twórcza zmiana
Na początku nauka kroków jest trudna, więc pomaga rozluźnienie się. Gdy obserwujemy tancerzy, zauważamy, że niektórzy tańczą figury, a niektórzy tańczą niepowtarzalny taniec. Co umożliwia tworzenie niepowtarzalnego tańca? Po pierwsze, tancerze muszą siebie poczuć i pozostać w kontakcie. Widać wtedy, że między dwiema osobami przepływa energia, jedna osoba inicjuje ruch, zaprasza, a druga odpowiada na swój sposób. Nie ma błędów, ponieważ z każdego „nieidealnego” ruchu przy wspólnej uważności można wyprowadzić i odkryć nowy ruch. Coś, co będzie wyjątkowe. W procesie twórczym zachodzi nieustanna transformacja, nigdy nie osiąga się stabilnej formy.
Tak samo jest w treningu uważności. Możemy tańczyć kroki i figury – wykonywać praktyki, licząc na efekt – a możemy też tworzyć niepowtarzalny taniec. W kulturze ideału należałoby oczekiwać od zajęć, byśmy byli spokojniejsi, zdrowsi, lepsi. Tymczasem okazuje się, że to, co nas zmienia, to niedążenie do zmiany i połączenie. Otwieramy się na to, co jest: nasze nieidealne odczucia, emocje, myśli i intencje, i pozostając w relacji, tańczymy.
Jak to może wyglądać w praktyce?
Chłopiec wchodzi na zajęcia i na nikogo nie patrzy.
– Co się dzieje? – pyta trener.
– Nic.
– Widzę, że na mnie nie patrzysz i nie chcesz rozmawiać. Masz dziś ochotę na zajęcia?
– Nie. Jestem zły. Chciałem dziś zostać w domu.
– A co byś robił, gdybyś teraz był w domu?
– Grałbym na komputerze.
– Czyli wolałbyś w tej chwili grać na komputerze, ale przyjechałeś tu, na zajęcia. Poświęciłeś czas. I tak tu musisz spędzić godzinę. Więc na co się decydujesz: chcesz nic nie robić czy spróbować dziś czegoś nowego z uważnością?
– Chcę spróbować, tylko nie mam siły za dużo mówić.
Chłopiec mógł powiedzieć o swojej niechęci i złości. Okazało się, że to w porządku, że czasem wolelibyśmy robić coś innego. Przez całe zajęcia chłopiec był aktywny i wyszedł z zajęć z uśmiechem.
– Ale było fajnie! Najlepsze było słuchanie rodzynki!
Okazuje się, że gdy widzimy dziecko takim, jakie jest, nie chcemy go zmieniać, tworzymy przestrzeń na relację – możemy razem tańczyć, a każda chwila jest ucząca.
Dziękuję wszystkim nauczycielom, od których tego doświadczyłam i mogę się tym dzielić dalej.
Na koniec chciałabym jeszcze się podzielić ciekawą refleksją pewnego siedmioletniego uczestnika treningu, który często słyszy od dorosłych, że jest niegrzeczny:
– Obiecałem mamie, że dziś na zajęciach będę grzeczny.
– A co to znaczy być grzecznym?
– To znaczy, że mam nie robić ani nic złego, ani dobrego. – Namyśla się chwilę. – W takim razie dobrze, że nie spełniam obietnicy. Nie robiłbym wtedy z wami ćwiczeń.
Nauczyciele uważności i współczucia oraz terapeuci, którym tak dużo osobiście zawdzięczam i którzy są wielką inspiracją w mojej pracy, to: Agata Pawlicka-Czarny, Katarzyna Górka, Anna Biesiada, Milena Karlińska-Nehrebecka, Stanisława Kufel, Dagmara Kuczyńska-Ginko, Alicja Heyda, Adam Sołek, Anna Zubrzycki, Annick Nevejan i Dorota Chlebuś.
Artykuł ukazał się dzięki Wydawnictwu CoJaNaTo w książce konferencyjnej: uWAŻNI DOROŚLI-uWAŻNE DZIECI