fbpx

„A CO Z MOIM SZCZĘŚLIWYM DZIECIŃSTWEM?”- ROZMOWY Z „CZUŁĄ PRZEWODNICZKĄ”

utworzone przez | lut 15, 2021

Ta książka znalazła mnie sama. Właśnie popełniałam kolejny z grzechów zamawiając zdecydowanie za dużo pozycji przez internet, kiedy zobaczyłam okładkę w moim kolorze z kobietą z kwiatami na twarzy. Piękna. Potem rzucił mi się w oczy tytuł. Czyżby jakieś nawiązanie do ukochanej mowy noblowskiej Olgi Tokarczuk? Zamówiłam w ciemno w przedsprzedaży. Po miesiącu rozerwałam kopertę i z niecierpliwością wyciągnęłam pachnący świeżym drukiem nowy nabytek. Nie pamiętam kiedy ostatnio pochłonęłam tak szybko 200 stron. Upływający czas poznawałam tylko po zmieniających się kolejno kubkach herbaty i gorącej czekolady.

KSIĄŻKA, Z KTÓRĄ SIĘ ROZMAWIA

Właściwie przy każdej stronie wzdychałam z zachwytu! Wreszcie mam książkę dla pacjentek, z którymi pracuję- napisaną ludzkim językiem, krótką, przystępną, aktualną, bogatą. Im dalej w tekst, tym bardziej odkrywałam, że w końcu mam książkę, która tak pięknie zebrała moje ostatnie inspiracje i dodała świeże nuty. I nareszcie Autorka swoją szczerością, odwagą, by dzielić się własnymi porażkami i kolejnymi próbami– sprawiła, że z dalekiego krzesełka na spotkaniu czytelników przesiadłam się do krzesełka przy stoliku pogaduch- bo to jest lektura, z którą się rozmawia. Prawdziwa, zabawna, aktualna. Jak spotkanie z przyjaciółką, kiedy możemy rozmawiać o wszystkim- bez krępacji, bez udawania lepszej niż się jest, śmiejąc się ze swoich szaleństw. Zabawne opowieści przeplatają się ze wzruszającymi osobistymi historiami o godzeniu się z rzeczywistością i zaufaniu. Autorka z lekkością przechodzi od śmierci przyjaciela do sytuacji z grzywką i rozważań duchowych. Z uważnością i współczuciem opisuje, odkrywa, rozumie nasze różne części: „Potulną”– która z lęku przed odrzuceniem dopasuje się do wszystkich wymagań otoczenia, „Królową Śniegu”- zawsze na straży, byśmy utrzymywały jedyny słuszny najwyższy standard, „Męczennicę”– wiecznie poświęcająca się w imię wytrzymywania. Autorka nie osądza żadnej części, nie próbuje nas namawiać do pozbywania się ich, a za to zrozumienia, że to te kawałki, które cierpią, zostały zranione i nie mają nadziei. Działają jak potrafią, bo żyją starym „nie jestem warta miłości i przynależności”.

 

Fot. Courtney Nuss on Unsplash

 

  NAPISANA PRZEZ KOBIETĘ DLA KOBIET

Gdy czytam, czuję, że do naszego stolika z pogaduchami przysiadają się też inne kobiety, które Autorka spotkała osobiście albo w książkach, a także kobiety, które znam ze swojego życia. Przysiada się Meryl Streep z „Diabeł ubiera się u Prady” i Alanis Morisette, która skradła moje serce podczas Embodiment Conference. Wybrzmiewają słowa zaczerpnięte z „Biegnącej z wilkami” i powracają do mnie echem słowa terapeutki z naszego kończącego spotkania: „nie może Pani zrobić błędu. Jesteśmy tu po to by doświadczać i się uczyć„. Autorka wymienia i oswaja nasze największe lęki. „Kobieta, która przestanie doskakiwać do wysoko ustawionych poprzeczek, być może w ogóle zniknie.”- przestaje być tak straszne, gdy wiesz, że nie tylko Ty się zmagasz… Rozmawiamy o ulubionych filmach, lekturach, o podróżach, kintsugi, o babciach i ich kwiatach, spacerach po lesie, wierszach, tańcu, urządzaniu mieszkania, drobnych i większych wariactwach i wreszcie o snach. Szczęka mi opada, gdy słyszę, że można mieć tak podobne wizje senne. Piękna opowieść Natalii de Barbaro o wewnętrznym domu, gdzie niektóre- te wyjściowe i „porządne”- części mają prawo siedzieć przy głównym stole , a niektóre są wygnane na piętro czy nawet strych przypomniała mi mój własny sen sprzed paru lat. Sen, gdzie moja własna młoda część- może jakaś 10-letnia- chodziła po piwnicach aż dotarła do jadalni, gdzie siedziały ładnie umalowane- te wyjściowe i dorosłe- kawałki. Rozmawiały o przykładnych książkach i jadły eleganckie potrawy. Wkurzona młoda część w tamtym czasie wstydziła się przysiąść do tego stołu. Zabrakło „Czułej Przewodniczki”, która by ją ośmieliła i przedstawiła pozostałym.  

   

CZUŁA PRZEWODNICZKA 

 

I tu dochodzimy do tytułowej części. Jest ona przeciwieństwem krytycznego oka, którym patrzymy na siebie na co dzień węsząc błędy, które skażą nas na odrzucenie przez innych, a przede wszystkim przez same siebie. Jak oddech, trochę świeżego powietrza, które pozwala się przyglądać wszystkim naszym częściom z docenieniem i łagodnością. Autorka bierze twoją dłoń w swoje dłonie i cierpliwie tłumaczy, jak „Czuła Przewodniczka” może ciepłym spojrzeniem pomóc „Królowej Śniegu”, „Potulnej” i „Męczennicy” przestać robić nadgodziny. Wtedy mogą zaprosić do stołu pragnące czułej opieki „Wewnętrzne niemowlę”, żywą i twórczą „Dziką Dziewczynkę”, gotową nurkować w podwodnym wraku i znajdować prawdę o swoim życiu „Dorosłą”, rezygnującą z gry w wytrzymywanie oraz gotową brać i doceniać „Serdeczną”.

Natalia de Barbaro z mądrością pisze o pracy wewnętrznej jako ruchu spiralnym, stopniowym oswajaniu. Przypomniał mi się sen, który miałam w momencie impasu, gdy myślałam, że już nigdy nie zrozumiem swojej dysocjacji i „znikania”. W tym śnie rodzina (pewnie moja wewnętrzna) chciała zaadoptować kota. Ale najpierw pokazywała temu kotkowi na Skypie cały dom, jego piękny kojec- żeby kot chciał przyjść i zamieszkać w tym domu. Myślę, że „Czuła Przewodniczka” pomaga nam stworzyć w sobie taki ciepły dom- by było wystarczająco dużo ciepła i światła, aby wszystkie części poczuły się bezpiecznie i mogły tam wygodnie mieszkać.

Z wdzięcznością i wzruszeniem zakończyłam lekturę. Tak mi się wydawało. Bo moje wewnętrzne części poczuły zew przygody i jedna z nich postanowiła ukazać mi się w pełni.

Fot. alexey turenkov on Unsplash

 

TAJEMNICZE PYTANIE

Dokładnie 2 noce po skończonej lekturze- 13. lutego- miałam sen. Po długiej wędrówce dotarłam na łąkę pełną radosnych ludzi. Młody mężczyzna zrobił zdjęcie mnie i moim koleżankom z gimnazjum i liceum. Wszystkie wyszłyśmy pięknie (może to by wskazywało na raj- nikt nie miał krzywej miny ani przymkniętych oczu…). I wtedy, gdy zobaczyłam jak ładnie wyszłyśmy na zdjęciu, z grupki dzieci bawiących się nieopodal w kółku na trawie, wyrwała się mała dziewczynka. Od razu ją poznałam. W ulubionej aksamitnej granatowej sukience z białym koronkowym kołnierzykiem, w białych bawełnianych rajstopach i białych tenisówkach. Biegła sobie, a ja ją wołałam z niedowierzaniem, zachwytem i tęsknotą nie do opisania: „Madzia! Madzia!”. Nie słyszała i nie widziała mnie- jakbym była duchem. Ale mężczyzna stojący koło mnie (fotograf, a może anioł?) zawołał ją. Ona podeszła, a ja ją z całej siły objęłam i wpatrywałam się jak w ósmy cud świata. Wtedy dziewczynka patrząc wprost na mężczyznę zadała swoim uroczym głosikiem lecz poważnym tonem pytanie: „A co z moim szczęśliwym dzieciństwem”? Obudziłam się ze łzami w oczach i  niewyobrażalnym poczuciem pustki, że już jej nie widzę.

To pytanie chodziło za mną cały dzień. Kim ona była? Co oznacza „A co z moim szczęśliwym dzieciństwem?”

 

„SZCZĘŚLIWA” PO PROSTU JEST

 

W końcu o 2:00 nad ranem- czyli już w Walentynki- olśniło mnie. To była „Szczęśliwa”. Część, którą zawsze gdzieśtam czułam w chwilach bliskości i kiedy miałam kontakt z dziećmi. We śnie to ona tańczyła w grupie dzieci. Ubrana w swoją ulubioną sukienkę. Kiedy ją widzę, wzruszam się, płaczę, śmieję się i zachwycam jednocześnie. Ma jakieś 5-6 lat. I jest po prostu Miłością, którą dostała.

Fot. Scott Higdon on Unsplash

 

JAK SIĘ KARMI „SZCZĘŚLIWĄ” 

 

To jestem ta ja, którą musiała widzieć moja Mama, gdy śmiała się i żartowała, że moje palce u stóp wyglądają jak krasnoludki i że jestem jej „Kochaną Wiewióreczką”. Albo kiedy powiedziała mi- „kocham cię i wszystko będzie dobrze” po rozmowie z polonistką z podstawówki, która przyłapała mnie na ściąganiu na sprawdzianie z gramatyki i wieszczyła, że czeka mnie czarna przyszłość. (I stało się tak jak mówiła Mama, jak Boga kocham- za 10 lat obie skakałyśmy z radości kiedy zostałam laureatką olimpiady z polskiego). Taką Madzię pewnie widział mój Tato, który z cierpliwością wymyślał i opowiadał mi historie o „chłopcu z okienka”- kiedy zafascynowana nalegałam- „jeszcze coś opowiedz!”- gdy siedzieliśmy na betonowej ławeczce pod drzewem przy pomniku Fredry jedząc lody z La Scali i patrząc na małe okienko na samej górze w drugiej od prawej kamienicy przy Placu Solnym. Tę Madzię musiała widzieć Babcia głaskająca mnie z czułością po ramieniu, gdy zasypiałam i opowiadała historie ze swojego życia bez nuty znudzenia, kiedy prosiłam „A Babciu, opowiedz mi jeszcze…” albo pozwalała mi przekopywać pół mieszkania w poszukiwaniu „skarbów”- starych lakierków, rysunków mamy z dzieciństwa albo kiedy rysowała mi kwiatki, które potem kolorowałam, a ona zawsze mi stawiała szóstkę w koronie i z uśmiechem. A potem robiła całą miskę mojej ulubionej surówki z marchewki i jabłka- które wcześniej wspólnie kupiłyśmy na pobliskim targu. Z odrobiną cukru. Bo tak najbardziej lubiłam. Taką Dziewczynkę musiała widzieć druga Babcia, gdy wołała na mój widok „Magduniu” i nakładała na talerz ulubione pierogi ze śmietaną, a czasem prosiła o pomoc przy rozwiązywaniu krzyżówki dla dorosłych. I kiedy dawała mi galaretki w czekoladzie mówiąc, że jestem piękna po tym jak popłakałam się, że rodzice nie pozwolili mi jeść słodyczy bo będę gruba. Taką dziewczynkę musiała widzieć Pani Maria, która uczyła mnie śpiewać i grać na pianinie- i zawsze miała przygotowane dla mnie ciasto, swój czas i rozumiejące oczy. I mój ulubiony Wujek, który zmarł za wcześnie, ale zanim to się stało pokazał mi na swojej działce jeżyny, truskawki i zaskoczył informacją, że to wszystko się podlewa kupą gołębi od sąsiada. I bawił się ze mną w Indian, gdy nazywałam go „Czerwoną Ręką” i pytałam o czerwoną skórę, kiedy był już chory. I drugi ulubiony wujek, który chodził ze mną i z Azą (cudowna bokserką) na dłuuugie spacery i opowiadał różne ciekawe rzeczy. I mnóstwo innych osób, które dały mi swoją miłość w tym czasie- pani ze świetlicy, kiedy z cierpliwością uczyła mnie robić gwiazdki z błyszczącej wstążki, pan na osiedlu, który sprzedawał gazety i zawsze mnie poznawał, ortodonta, który mimo mojego uporczywego nienoszenia wyjmowanego aparatu zawsze żartował, śmiał się na mój widok i pokazał mi jak się sprawdza na kostkach u rąk ile dni ma miesiąc; pani sąsiadka, która zawsze o mnie pamiętała, kiedy wracała z Niemiec i przywoziła ciekawe słodycze, pani Iza, która zapraszała mnie do swojego domku pod Wrocławiem i pozwalała się bawić z królikami i robić sobie terapię anypapierosową; ojciec Jerzy, który opowiadał nam na religii w pierwszej klasie prześmieszne żarty i wszystkim moim psotom pozwalał ujść płazem; pani Asia, która uczyła mnie angielskiego, ale najpierw zawsze pozwalała się pobawić ze swoim psem Morusem i zawsze robiła mi herbatę. I mnóstwo innych przyszywanych cioć i wujków, sąsiadów, nauczycieli, pań bibliotekarek, przechodniów i nieznajomych. Wszystkie te momenty, kiedy dorośli dostrzegali mnie, dawali swój czas i czułość. I „Szczęśliwa” mogła rosnąć. Napełniać się światłem i radością. Kiedy to piszę, czuję wyraźnie, jak się cieszy w moim sercu.

Jesteś ważna/ważny. Dla tylu dzieci, które spotykasz. Pomagasz im budować „Szczęśliwą” czy „Szczęśliwego”. Pomagasz im stawać się sobą. Dziękuję Ci za to. I dziękuję wszystkim, którzy mi pomogli stać się mną.

Tak sobie myślę, że nasze dzieci bardzo potrzebują, żebyśmy mieli kontakt ze swoimi „Szczęśliwymi”- żebyśmy pamiętali, co jest najważniejsze. Myślę też, że może po to tu wszyscy jesteśmy. Gubimy się, ale możemy pomóc się sobie znaleźć.

I tak, mnie też „Królowa Śniegu” powtarza do ucha: „Matko, jakie ty piszesz farmazony! Jakieś zamierzchłości, które guzik obchodzą obcych ludzi” i wtedy odpowiadam jej: „Dziękuję, że się o mnie troszczysz, żebym głupio nie wypadła. Czuję, że Ci ludzie, którzy to czytają, wcale nie są obcy”. I wtedy ona sobie siada między „Szczęśliwą” i „Dziką Dziewczynką” i uczy się od nich ufać.

Więcej dla kobiet będzie się pojawiało na instagram.com/magdakasprzyk_psychoterapia

ZAINTERESOWANY?

Zostaw swój adres e-mal. Od czasu, do czasu prześlemy nań najważniejsze informacje o naszej ofercie i organizowanych wydarzeniach. Gwarantujemy, że nie będzie to zalew nic nie wnoszących mejli.

 

 

UDAŁO SIĘ!